Siostra Viola Skowera - misjonarka z Pińczowa

Dzisiejszy świat naznaczony jest licznymi i różnymi podziałami, konfliktami, często na tle religijno-etnicznym, choć tak naprawdę chyba bardziej chodzi w tym wszystkim o względy polityczno-ekonomiczne, walki o wpływy i bogactwa naturalne. Religia jest tylko manipulacyjną pożywką, którą bardzo łatwo się sprzedaje.

W wielu krajach, w tym w Polsce słowo islam budzi w ostatnich czasach zagrożenie i lęk. W opinii publicznej religia ta jest często napiętnowana, bo kojarzy się z agresją, nietolerancją i ekspansją... dla wielu to symbol terroryzmu. Media prawie codziennie w jakiś sposób umacniają te opinie. Sama niejednokrotnie zadaje sobie wiele pytań, odnośnie pewnych elementów tej religii...

Zostawiam  jednak specjalistom pochylenie się w sposób głębszy i kompetentny nad tym tematem. Ja pragnę podzielić się w sposób prosty, kim są dla mnie ci muzułmanie, wśród których żyłam, których spotykałam i wśród których nadal żyje.

W moim dzieleniu spróbuję przejść z rzeczywistości islamu na rzeczywistość muzułmanów, naszych braci.

Jestem małą siostrą Jezusa. Mała siostra Magdalenę Hutin założyła nasze Zgromadzenie 8 września 1939 r. w Algierii, inspirując się duchowością bł. br. Karola de Foucauld, dla którego ważnym pomostem w powrocie do Boga  było świadectwo modlitwy muzułmanów. Nasze życie ofiarujemy za wszystkich ludzi, jednak w sposób szczególny za naszych braci i siostry z Islamu, ponieważ nasze Zgromadzenie narodziło się właśnie pośród nich. Żyjemy w małych, często międzynarodowych wspólnotach rozrzuconych po całym świecie, starając się by drzwi naszych domów były otwarte dla wszystkich potrzebujących życzliwości i przyjaźni. Pragniemy darzyć każdego człowieka miłością i szacunkiem.

Od 20 lat żyję w Nigrze. To kraj pustynny, ekonomicznie bardzo ubogi. Dominującą religią jest islam (ok. 98% ludności). Chrześcijanie stanowią jakieś 1,5%.

Przez wszystkie te lata żyję głównie wśród muzułmanów. To wciąż pozwala pogłębiać moją pasję i wiarę w niezwykły dar, jakim jest powszechne braterstwo. Ta tajemnica od dawna pociąga mnie swoim pięknem i niezgłębionym bogactwem. Odkrywając w drugim człowieku brata czy siostrę z całą jego odmiennością zbliżam się bardziej do istoty i sensu naszego człowieczeństwa.

Odmienność drugiego człowieka może najpierw wzbudzać lęk, zagrożenie, obcość. Często rodzi też nieufność, zamknięcie, wrogość albo po prostu obojętność. Jest jednak drugi krok. To on pozwala wyjść z siebie, by spotkać się z drugim człowiekiem we wzajemnym szacunku i otwartości, jak równy z równym. To on pozwala zaryzykować i dostrzec w każdym człowieku brata. Pragnę podkreślić tu słowo «w każdym» tzn. bez wyjątku. Ewangelia mówi nam:  «wy wszyscy braćmi jesteście i jednego macie Ojca w niebie ». Braci nie wybieramy, lecz otrzymujemy w darze. Ten dar niejednokrotnie okazuje się ogromnym i ryzykownym wyzwaniem, jednocześnie jednak zawsze pozostaje szansą na wzajemne ubogacenie.

To coś ze wzajemnego powiązania wspinających się alpinistów, czy też przemieszczającej się przez pustynię karawany. Dotykamy w nich głębię wzajemnej zależności. Te niecodzienne obrazy należy jednak przenieść do banalności naszej codzienności. To w niej najbardziej możemy odkrywać, zgłębiać bogactwo i piękno wzajemnych powiązań, trud współodpowiedzialności, jak też ból zrywanych więzi i ich konsekwencji.

W dialogu z drugim człowiekiem nie chodzi o to, by najpierw przedstawiać mu swoje argumenty, ale by go uszanować takim, jakim jest, posłuchać go, co on ma mi do powiedzenia, czym może mnie ubogacić..., starać się go zrozumieć i nie narzucając podzielić się swoim bogactwem, swoimi darami.

W 1955 r. małe siostry Jezusa przybyły do Kerbubu do obozowiska wędrujących tuareskich pasterzy. W pierwszej chwili ludzie bardzo się dziwili. Pytali: „Dlaczego chcecie tu żyć?” – „Bóg nas tu posłał”- odpowiedziały małe siostry. Wtedy jeden z nich odważnie stwierdził: „Skoro tak, to nie możemy was nie przyjąć”. Tak rozpoczęła się wspólna przygoda.

Małe siostry wspólnie z tamtejszymi kobietami zakupiły maty, paliki…, postawiły dwa namioty, takie same jak tych ludzi, jeden duży stał się naszym domem, a drugi mniejszy kaplicą, gdzie w Najświętszym Sakramencie zamieszkał Jezus.

Wśród codziennych wspólnych zajęć, jak też i życiowych doświadczeń, pomału topniały lody nieufności; ustępowały miejsca więzom przyjaźni i stopniowo przeradzały się w bardzo rodzinne relacje.

Niejednokrotnie słyszałyśmy od chrześcijan pytania: „Czy nawracacie tych ludzi”. Na co odpowiadałyśmy: „ Jeśli chodzi o to, żeby oni przechodzili z islamu na chrześcijaństwo to nie (dopóki sami nie zechcą), lecz jeśli chodzi o to by wracać do Boga, wzrastać do lepszego, piękniejszego człowieczeństwa to, tak. Powiem nawet więcej, że my się wzajemnie podnosimy, nawracamy…

Po 56 latach obecności m.s. w Regionie Agadez rozeznałyśmy, by przenieść się gdzie indziej, by i innym głosić naszym życiem Ewangelie Chrystusa. Po długich poszukiwaniach poszłyśmy w końcu za wezwaniem Bp Michel z innej diecezji. Przejechałyśmy z dość krucha ekipą 1300 km. Przed wyjazdem do Bankilare (wioski Tuaregów przy granicy z Mali) Biskup powiedział nam: „Posyłam was tam, by tamtejsi muzułmanie mogli zbliżyć się do chrześcijan, nawet gdybyście mogły zostać tam tylko 3 m-ce » . Ludzie otwarcie nas przyjęli i znów z czasem, pogłębiały się relacje przyjaźni. Z szacunkiem ubogacaliśmy się wzajemnie.

Po jakimś czasie przyszły młodsze siostry. To umocniło naszą nadzieję na dalszą misje. Niestety po 4 latach musiałyśmy na prośbę władz opuścić tę wioskę. Islamiści (terrorystyczne organizacje) z Mali mnożyli ataki i porwania (na okup) również w Nigrze.

Z wyznań starszego, pokornego księdza – „przestrzegali mnie, że on jest taki czy owaki, a nikt mi nie powiedział, że on jest moim bratem...”

Nas też przestrzegali przed terrorystami, fundamentalistami, tymczasem ja nadal mimo wszystko pragnę widzieć w nich braci. Często modle się za nich, wierząc, że i oni będą uratowani od tej machiny destrukcji i zagubienia - „przebacz im Panie, bo nie wiedza, co czynią...”  Głęboko ufam, że oni jak i my sami będziemy przemienieni Łaską Miłosierdzia, łańcuchem modlitwy…

Zdaje sobie sprawę, że dla wielu - a może nawet dla bardzo wielu – brzmi to jak naiwność, pobożne mrzonki łatwego zbawienia. W jakiś sposób umyka to logice ludzkiego poczucia sprawiedliwości, zbliża nas natomiast do wielkiej tajemnicy Miłosierdzia.

16 stycznia 2015 r. rozwścieczona młodzież manipulowana przez islamistów po modlitwie w meczecie ruszyła na kościoły chrześcijańskie, jako wyraz manifestacji przeciwko karykaturze Mahometa w «Charlie Hebdo» we Francji.  Grabili, dewastowali, palili obiekty kościelne. Nawet szkoły, w której uczyły się głownie dzieci muzułmańskie nie oszczędzili.

Zakonnicy, siostry zakonne i wielu chrześcijan ledwo uszli z życiem. Szukali, aby ich zabić. To był cud - 34 osoby w tym 2 letnie dziecko były ukryte przez 3 godz. w maleńkim pomieszczeniu bez okna. Tuż przed nim islamiści palili samochód. Wszyscy byli czarni od dymu, a nikt się nie udusił i dziecko też nie płakało.

Następnego dnia była kolej na Niamey. Siedziałyśmy w zamkniętym domu, bo bardzo blisko nas palili protestanckie Kościoły. Zabrałyśmy Najświętszy Sakrament z Kaplicy i modliłyśmy się o zmiłowanie. Dobrzy sąsiedzi- muzułmanie, też czuwali nad nami tuż za bramą.

W całym kraju przez zaledwie 2 dni spali ok. 60 kościołów, w tym 8 dużych katolickich, a 3 zupełnie nowe.

Trudno było uwierzyć, że doszło do tego w tolerancyjnym i otwartym Nigrze. Choć nieraz stopniowo dostrzegaliśmy jak od 20 lat zmieniała się mentalność pod wpływem systematycznej manipulacji z zewnątrz. Udało im się zrobić ten bolesny podział.

Byli jednak tacy muzułmanie, którzy dzwonili, przychodzili, by podtrzymać nas na duchu i potępić te straszne czyny. Oni też byli zszokowani, że w ich kraju do tego doszło.

 Nie brakło też bardzo konkretnych gestów pomocy materialnej. Jakby chcieli wynagrodzić to cale zło, zachęcić, że nie wszystko stracone, zdeptane, że można na nowo podjąć to piękne i jakże trudne DZIELO POWSZECHNEGO BRATERSTWA. Oczywiście wszystko pozostaje bardzo kruche, mocne jednak Mocą samego Boga.

Po tych bolesnych wydarzeniach, wyszliśmy znów na zewnątrz, najpierw z pielgrzymka do tych totalnie zniszczonych kościołów. Poszliśmy, by dotknąć, pochylić się nad tymi bolesnymi ranami. Te zgliszcza i ruiny pomogły również spojrzeć na rany, jakie te wydarzenia w nas samych wywołały. Przyjrzeliśmy się im, lecz nie zatrzymaliśmy się na nich. W następnym tygodniu na niedzielnej Mszy Św. przy zgliszczach oddaliśmy je Bogu. Oddaliśmy też chwale, że, pomimo iż straciliśmy Kościoły to możemy zachować wiarę. Tej niedzieli i w następnych dniach biskup i księża nawoływali do jedynej chrześcijańskiej postawy po takim doświadczeniu – do przebaczenia. Czuliśmy też, że to prześladowanie w jakiś przedziwny sposób umocniło naszą wiarę. Jesteśmy dumni, że należymy do takiego Boga i do takiego Kościoła.

Dla wielu ludzi z zewnątrz szczególnie dla naszych zatroskanych rodzin, wydawało się nierozsądne, że dalej wierzymy w możliwość i sens pozostania tutaj.

Dziś te wszystkie kościoły są już odbudowane, dzięki hojności wielu, wielu ludzi, również kilku muzułmanów, którzy zachowali zdrowy rozsądek i poczucie przynależności do jednej wielkiej rodziny ludzkiej.

My też, mimo wszystko ufamy, że te piękne relacje budowane przez dziesiątki lat i tak mocno naruszone przez zaledwie 2-3 dni, są i będą nadal możliwe. Zajmie to zapewne sporo czasu i będzie możliwe tylko dla mniejszości– tej biblijnej reszty. Pozostajemy jednak głęboko przekonani, że to właśnie ona, podtrzymuje nasz chory i niesprawiedliwy świat, gdzie człowiek poddany jest ekonomii, egoizmowi czy też po prostu ignorancji. To, co jest głupstwem w oczach świata jest mądrością u Boga.

A Ty mój bracie, kogo chcesz być bratem?

Nie bójmy się ryzykować, by wychodzić na spotkanie ludzi, którzy są inni poprzez kulturę, mentalność, poglądy czy też religię, nawet jeśli początkowo szokuje mnie ta odmienność. To w spotkaniu, zbliżając się do nich jak równy z równym zaryzykujemy by ubogacić swoje własne człowieczeństwo.

Mała Siostra Jezusa Viola