"Ya Man!" - czyli gorące pozdrowienia z Jamajki

Na adres Misyjnego Dzieła Diecezji Kieleckiej wpłynęła relacja z pobytu na Jamajce Wiktorii i Kacpra. Zachęcamy do lektury!

* * *

Z promieniami słońca we włosach oraz nagrzani pozytywną energią chcielibyśmy się podzielić z Wami naszymi wspomnieniami z Karaibów. Choć słowo „Karaiby” brzmi sielankowo to jednak nie będzie to opowiadanie o kurortach i wakacjach. Chcemy opowiedzieć o innym obliczu Jamajki, nieco zapomnianym w przewodnikach turystycznych.

Czy wiedziałeś, że Jamajka jest jednym z najbiedniejszych krajów wysp karaibskich? Albo, że statystycznie bardzo często kobiety jamajskie wychowują samotnie gromadkę dzieci bez ich biologicznego ojca? Czy też, że służba zdrowia jest często zbyt kosztowna w stosunku do wynagrodzenia przeciętnego Jamajczyka? Oczywiście nie piszemy tego aby szokować, aczkolwiek chcielibyśmy nieco odczarować mit „rajskiej wyspy” po to, aby zwrócić uwagę na problemy z którymi zmagają się miejscowi ludzie.

W tym roku (2019) wspólnie z Wiktorią spędziliśmy miesiąc na stażu misyjnym w miejscowości Maggotty. Jest to miasteczko położone w środku wyspy, około dwie godziny jazdy na południe od Montego Bay. Placówka misyjna jest prowadzona przez ks. Marka Bzinkowskiego, któremu pomaga Pani Marta Socha – świecka misjonarka z Diecezji Kieleckiej (z Parafii Kostomłoty) – oraz Siostry Zakonne ze Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (Siostra  Emilia, Rita, Scholastyka oraz Clara Maria). Pełniliśmy wolontariat przez miesiąc posługując w klinice jako asystenci dentystów, okuliści, pielęgniarze czy księgowi przez pierwszą połowę dnia, natomiast popołudniu służyliśmy pomocą w programie edukacyjnym oraz czynnościach i potrzebach dnia codziennego. Czasami było to rozładowanie kontenera z darami, kiedy indziej kompletowanie plecaków z akcesoriami dla uczniów, czy ważenie worków z orzeszkami ziemnymi, które następnie były sprzedawane, a pieniążki stąd uzyskane wędrowały na konto Fundacji działającej przy placówce misyjnej. Nasunął nam się wniosek, że dobry wolontariusz to taki, który otwarty jest na każdą pracę.

Na misji w Maggotty dużo się dzieje, a pomoc dociera do ludzi na wielu płaszczyznach. Dla potrzebujących przewidziana jest nawet możliwość otrzymania schludnego domku, w którym warunki sanitarne są zdecydowanie na lepszym poziomie, a dla kontrastu ambitni uczniowie  mogą otrzymać pomoc finansowa w realizowaniu swoich marzeń na najlepszych uniwersytetach nie tylko w Jamajce! Chcielibyśmy opowiedzieć historię jednej z dziewczyn,  która w trakcie naszego pobytu otrzymała stypendium na uniwersytet sportowy w USA, a pomagał przy tym między innymi najszybszy człowiek świata pochodzący z Jamajki – Usain Bolt. Warunki, w których mieszkała przez pewien okres życia wcale nie przeszkodziły jej marzyć, a wierzymy, że jeszcze pewnego dnia usłyszymy o niej na Olimpiadzie. Takich przykładów można byłoby mnożyć, ludzi, których potencjał mógł zostać należycie wykorzystany przez realną pomoc płynącą z placówki misyjnej.

Również kolejnym wnioskiem, jaki wyciągnęliśmy z wyjazdu jest to, że pomoc docierająca do biedniejszych krajów nie wynika tylko i wyłącznie z faktu ubóstwa tych państw, aczkolwiek to widok niewykorzystanych możliwości drzemiących w ludziach, którzy są tacy jak my powoduje chęć niesienia pomocy. Często było widać „Palec Boży” w codzienności – szczególnie wspominamy sytuację z pierwszego tygodnia, gdy jadąc autem wymienialiśmy się swoimi spostrzeżeniami na temat dobierania okularów do czytania. W pewnym momencie wyraziłem swoją wątpliwość na temat niewystarczającej ilości okularów, jakie zabraliśmy z Polski (około 300 sztuk). Kolejnego dnia z rana do placówki misyjnej przyjechał kontener z różnymi darami , a w nim … 19 pudełek z okularami do czytania!!!

Przepięknych historii z zaledwie miesięcznego stażu moglibyśmy mnożyć – tych smutnych i trudnych też. Łzy misjonarzy , z którymi się spotkaliśmy, to łzy szczęścia przeplatane łzami smutku – obie te sfery tworzą niejako całość.

Jeśli ktoś chciałby spytać jak wyglądał nasz ramowy dzień to w przybliżeniu można opisać go tak – zazwyczaj zaczynał się około 6.00 rano, kiedy to szliśmy otworzyć bramę dla czekających pacjentów. Następnie rejestrowaliśmy ich i wykonywaliśmy pomiary potrzebne lekarzowi, który był obecny w klinice dwa razy w tygodniu.  W inne dni, gdy nie było lekarza to Siostry Zakonne służyły nam swoją wiedzą, gdy nasze umiejętności medyczne były niewystarczające. Po godzinnej rejestracji udawaliśmy się na wspólną Mszę św. o godzinie 7.00. Był to dla nas moment istotnie ważny, dlatego że czuliśmy swego rodzaju jedność i tożsamość z misjonarzami i wiernymi. Szczególna osobą na Mszy była Pani Margaret z Irlandii, która jest już w podeszłym wieku, a mimo to gościła nas smacznymi rybami i arsenałem uśmiechu. Była swego rodzaju matką dla osób potrzebujących. Po Mszy św.  była dłuższa chwila na między innymi wypicie przepysznej jamajskiej kawy, czy zjedzenie kawałka bananowego chlebka, po czym wracaliśmy do kliniki.

Pacjenci, z którymi się spotykaliśmy byli często bardzo biedni, natomiast ich pełne ciepła spojrzenie było niczym pokarm duchowy dla nas, który dawał siły na dalszą połowę dnia. Klinika, oprócz kontaktu z lekarzem, gwarantowała otrzymanie leków, a także domowe wizyty dla najbardziej schorowanych pacjentów. Natomiast już po obiedzie, na którym królował ryż z fasolką i kurczakiem wchodziliśmy w rytm obowiązków ks. Marka i Pani Marty. To przesympatyczni, cudowni ludzie, którzy poświecili sporą część swojego życia na pomoc bezinteresowną. Wspominali, że nie pomagają chrześcijanom ale dlatego, że są chrześcijanami. Te mocne słowa zapadły każdemu z nas głęboko w pamięci. Na koniec dnia rozmawialiśmy przy kolacji, czasami graliśmy w gry planszowe, po czym szliśmy do naszych pokojów.

Pomimo obowiązków ks. Marek wraz  z Panią Martą zadbali o to, byśmy mogli zobaczyć zapierające dech w piersiach widoki. Po raz pierwszy w życiu widzieliśmy kaskadę wodospadów otoczonych buszem składającym się z wysokich, rozgałęzionych drzew, z których opadały swobodnie liany. Co więcej, można było się w tych wodospadach ochłodzić biorąc kąpiel. Pewnego razu byliśmy również w Kingston – stolicy Kraju – na odwiedzinach Pani Konsul Ireny Cousins, której bliska jest idea misji i pomoc potrzebującym, czy również w Black River, gdzie można spotkać prawdziwe krokodyle! Nie obyło się również od kąpieli w Morzu Karaibskim. Oczywiście wszystkie te chwile były dodatkiem, a nie celem samym w sobie, gdyż lecieliśmy na tę wyspę, aby dać z siebie to co najlepsze przez miesiąc czasu.

Serdecznie chcielibyśmy podziękować wszystkim ludziom dobrej woli, którzy dołożyli swoją cegiełkę do tego wyjazdu i włączyli się w ten wyjazd. Dziękujemy Księdzu Biskupowi Janowi Piotrowskiemu, ks. Łukaszowi Zygmuntowi za wspieranie nas duchowo i materialni. Dziękujemy szczególnie Panu Doktorowi Michałowi Biskupowi oraz Panu Optykowi Sebastianowi Domańskiemu za poświęcone tygodnie w przygotowanie nas do wyjazdu pod kątem medycznym oraz w segregowaniu okularów, które zabraliśmy ze sobą. Dziękujemy Parafiom, które pomogły nam zrealizować wyjazd – Parafii Miłosierdzia Bożego w Kielcach, Parafii św. Wojciecha w Kielcach, Parafii Garnizonowej w Kielcach, Parafii pw. Podwyższenia Krzyża w Kazimierzy Wielkiej. Dziękujemy Wam – drogi Księże Marku i Pani Marto za ten niesamowity czas naszego stażu misyjnego. Te wszystkie wspomnienia zostaną na długo w naszych sercach.